KOMISJA TURYSTYKI GÓRSKIEJ
TERENOWY REFERAT WERYFIKACYJNY GOT

przy Oddziale Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego
im. Stefana Lachowicza w Bytomiu
ul. Żołnierza Polskiego 13; tel. (032) 281-62-03
goryktg@wp.pl
 

Aktualności Relacje z wyjazdów Galeria O nas Polecane strony Zloty przodownickie


ZAGRANICA

Góry Orlickie
Góry Norwegii
Rysy WOŚP
Olimp - Grecja
Grossglockner w 60 godz.
Włoskie ferraty
Mont Blanc
Gerlach Rysy Cz.1
Gerlach Rysy Cz.2
Grecja - Tesalia
Mała Fatra cz. 1
Mała Fatra cz. 2
Mała Fatra cz. 3
Elbrus
Grań Watzmana
Wertykalna Szwajcaria
Alpy Delfinackie
Alpy Walijskie
Ratikon cz.II
Ferraty Dolomitów
Czarnogóra
Ratikon - Szwajcaria
Żelazne drogi Alp
Włochy - Gran Paradiso
Austria - Ferraty
Austria - Tyrol II
Austria - Tyrol I
Burgstainer Berg - Austria
Alpy
Włochy - Monte Rosa
Francja - Mont Blanc
Austria - Grossglockner
Dolomity III
Dolomity II
Dolomity - Marmolada
Zugspitze
Alpy Julijskie
Grossgockner II
Triglav - Słowenia
Mała Fatra
Czeska Szwajcaria
Riła, Piryn - Bułgaria
Dachstein - Austria
GrossGlockner - Austria
Szwajcaria - Grindelwald



Mont Blanc, czyli cała prawda o Białej górze.

Przygotowania do wyjazdu.

Kiedy "kolejny raz" wybieraliśmy się z Wieśkiem na Glocka i omawialiśmy szczegóły wyjazdu, odezwał się Krzysiek: "ok. jadę z wami, ale jedziemy na Blanca".
Szczerze mówiąc, nie zmartwiło mnie to, a wręcz przeciwnie. Od połowy lipca siedziałem w necie zbierając jak najwięcej informacji. Starałem się w miarę dokładnie przygotować ten wyjazd. Najwięcej czasu zabrało mi czarowanie pogody na wybrany przez nas termin. Klamka zapadła wyjeżdżamy 2 sierpnia, a od pogody będzie zależało, czy robimy jakąś klimę czy od razu atakujemy nasz cel. Minął tydzień i... pierwsze kłopoty, które zachwiały naszym planem. Krzysiek i Ja złapalismy wirusa i na kilka dni przed wyjazdem zameldowaliśmy się u lekarza. Mocne antybiotyki miały nas w kilka dni postawić na nogi. Dwa dni przed wyjazdem odbieram telefon od Krzysztofa i słyszę : "Sorry stary, ale nie dam rady, jestem nadal chory". Nie chciałem odpuścić już tak zaawansowanych przygotowań. Po spotkaniu z Wieśkiem, doszliśmy do wniosku, że poradzimy sobie finansowo w dwójkę, z tak daleką podróżą.

Wyjazd i Le Fayet.

Niedziela 2 sierpnia, zgodnie z planem zaopatrzony w środki medyczne, razem z Wieśkiem wyjeżdżamy w samo południe. Bilety na Tramway du Mont Blanc zabookowałem na wtorek rano z powodu złej pogody, która miała panować w masywie Blanca w poniedziałek. Gdyby nie liczyć zerwanego paska klinowego na autostradzie w Niemczech cała podróż przebiegłaby spokojnie. Spokoju jednak nie było i po wizycie w serwisie, w Le Fayet zameldowaliśmy się dopiero po 29-ciu godzinach od wyjazdu. Teraz się cieszyłem, że bilety mamy dopiero na kolejny dzień. Poniedziałek godz. 17:00 cudem znajdujemy wolne miejsce na parkingu. Prognozy się potwierdziły. Pogoda bardzo marna niebo całe zachmurzone, gór nie widać. Ale, od jutra ma się na kilka dni poprawić. Zobaczymy na ile zdało się moje czarowanie pogody...

Ponad chmurami.

Wtorek rano. Jest dobrze! Niebieskie niebo, ktoś tam na górze wysłuchał moich próśb. Odbieramy bilety i ładujemy się do Tramwayu. Le Fayet znajduje się na wysokości 584 m npm. Po 70-ciu minutach wychodzimy na 2372m npm. Nig d'Aigle to górna stacja zębatki. Około 150 osób pospiesznie wytoczyło się z kolejki i kieruje swoje kroki w kierunku wyżej położonych schronisk. My również, ale nasze 20-to kilogramowe plecaki skutecznie nas zwalniają. Wiesiek jak zwykle przodem, a ja się ciągnę coraz wolniej. Po godzinie mijamy barak Forestiere na wysokości 2768m npm. W okolice schroniska Tete Rousse na wysokości 3167m npm dochodzimy po kolejnych 80-ciu minutach oglądając po drodze: w dole miasteczko Chamonix, a w górze strzeliste wierze Aig. Du Midi i Aig. Du Plan. Przed nami łatwy lodowiec Tete Rousse, a na lewo Aig du Bionnassey - potężny biały szczyt. Pogoda dopisuje, ale zmęczeni jesteśmy okrutnie. Nasz dzisiejszy cel to schronisko Gouter na wysokości 3817m npm, a dokładnie baza namiotowa znajdująca się w jego okolicy. Ale ten cel jest prawie 700 metrów wyżej! Chłopaki nie płaczą - idziemy dalej. Dochodzimy do kuluaru o dźwięcznej nazwie Rolling stones. A to dlatego, że spadają tym kuluarem kamienie wielkości od jajka do melona (takie zaobserwowałem). Pospiesznie pokonujemy bezpiecznie przeszkodę. I teraz się zaczęło. Mozolna prawie 4-ro godzinna wspinaczka częściowo ubezpieczonym szlakiem. Jak pamiętam, to trzy miejsca nie ubezpieczone 2+. I tak mamy szczęście bo skała jest wolna od śniegu i lodu. Odpoczywamy caraz częściej. Wiesiek słabnie. Na górze jestem godzinę wcześniej. Odpoczywam totalnie zmasakrowany tym podejściem i czekam na namiot, który wozi się na plecach Wieśka. Jeśli ktoś był bardziej zmęczony ode mnie to tylko mój towarzysz, który resztką sił dotarł do Goutera. Zabieram namiot i kieruję się w stronę "bazy namiotowej", która jest położona kilkadziesiąt metrów wyżej. Pierwszy raz rozbijam namiot w rakach! Z pomocą pożyczonej (zresztą od Polaków) łopaty wykopuję dół pod nasz dom. Dochodzi Wiesiek i oznajmia: "strasznie boli mnie głowa, a serce to mi z klaty wyskoczy". Prawdopodobnie wysokość daje się we znaki. Oddychając dwa razy szybciej rozstawiam namiot, ładuję plecaki i moje prawie zwłoki do środka, po chwili wpełza Wiesiek, odpoczywamy nie mając na nic chęci i ochoty. Obok nas czworo Polaków. Umawiamy się na godzinę drugą w nocy, aby razem zacząć atak szczytowy. Wyglądają znacznie lepiej niż my, ale cóż, mają niewiele ponad 20 lat. Reszta czasu upływa nam na powolnym przygotowaniu herbaty. Jest zimno. Wiesiek się prawie nie rusza ja mam gorączkę. Połykam tabletki i jeszcze tylko głos z za namiotu: "panowie chodźcie, warto to zobaczyć". Bez entuzjazmu wywlekam się z namiotu aby zobaczyć jeden z najpiękniejszych zachodów słońca i to prawie chodząc po chmurach...

Dzień zwycięstwa

Zasnąłem chyba o 23-ciej. Obudziłem się o 1 w nocy. Środa 5 sierpnia. Słyszę już ruch poza namiotem, ale nie mam siły wstać - jeszcze chwila. Godz. 2 w nocy budzi mnie budzik w telefonie. Wstaję, i sam nie dowierzam, czuję się jak nowo narodzony. Nie czuję gorączki. Budzę Wieśka. Niestety z nim nie jest lepiej. Postanawia zostać w namiocie. Wołam do sąsiadów czy wyruszają. Ale oni poczuli się gorzej i przełożyli wyjście na godz. 4. Zakładam komplet sprzętu robię kawę wypalam dwa papierosy... Idę! Zupełna czerń na zewnątrz, tylko gwiazd miliony na głową. W oddali światła czołówek, tych którzy już zaczęli mozolne podejście. Godz. 2:30 wyruszyłem. Można powiedzieć, że znajduję się w czołówce stawki choć do pierwszych mam już z godzinę straty. Bardzo odległe, gdzieś wysoko światła z lamp czołowych, tylko mnie deprymują. Ile to potrwa, te pytanie przelatuje gdzieś w głowie. Jednak chęć zdobycia Białej Góry jest silniejsza od czegokolwiek w tej chwili. Nawet marznące palce u stóp nie przerywają mojego marszu. Wyjdzie słońce to będzie cieplej - pomyślałem. Na Dome du Gouter zamiast słońca przywitał nas niestety sztormowy wiatr. Pięć warstw odzieży które miałem na sobie nie radziło sobie z przenikliwym zimnem. Przy schronie Vallota odpoczynek. I znowu ruszam, ale tempo moje słabnie. Inni mnie wyprzedzają i jest ich więcej niż tych, których ja wyprzedzam. Wiatr nie ustaje. Gdzieś przed granią Bosses robi się jasno. To już przeszło 4500 m npm. Kilkakrotnie oparty o czekam ciężko i szybko oddycham tracąc kolejne miejsca w tym "wyścigu" na dach Europy. Ale w końcu inni też maja problemy, a ja jakby trochę szybszy, może dlatego że już wszystko widać w pełnym słońcu. Wąska grań Bosses już za mną. Już blisko. Dopiero teraz byłem pewny ,że osiągnę cel! W końcówce trzymam się japończyków, z którymi to właśnie osiągam 4810 metrów npm. Mont Blanc jest mój, w tej właśnie chwili, godz. 7:25 po pięciu godzinach solowej walki wygrywam z Białą Górą...

Powrót

20 minut na szczycie, sesja zdjęciowa i powrót. Pogoda stabilna jest słonecznie. Zrobiło się cieplej i już nie marznę. W ciągu 3 godzin i 15 minut zejścia do namiotu mogę się teraz spokojnie zająć dokumentowaniem trasy ze szczegółami. Papierosa zapaliłem gdzieś na 4600m npm nie chcąc lekceważyć tak wielkiego i dostojnego przeciwnika ;). Grań Bosses, rzeczywiście jest bardzo wąska, a ruch dwukierunkowy po niej bardzo problematyczny. Przełęcz Col du Dome natomiast, przy złej widoczności może stać się pułapką nie do przejścia. Dzisiaj tym którzy byli na szczycie góra odpuściła i dała się dosiąść. Wieśka już w nieco lepszej formie zobaczyłem jak składa namiot. Nie miał zamiaru próbować następnego dnia. Już na spokojnie kawa i kolejny papieros... Schodzimy.

Podsumowanie

Okazało się, że rzeczywiście góra ta nie wymaga od chętnych do jej zdobycia specjalnych umiejętności w kwestiach technicznych. Jedynie podejście pod schronisko Gouter wymaga więcej gimnastyki. Kolosalne znaczenie ma tutaj pogoda. Ponad Gouterem nie licząc Vallota nie ma się gdzie schować!!! Natomiast przy złej widoczności, bez problemu można zejść ze szlaku i już go nie odnaleźć. Na grani Bosses konieczna całkowita koncentracja. Tutaj wiatr jest przeciwnikiem. Przygotowanie kondycyjne jest bardzo istotne. Wielogodzinne podejście na wysokości ponad 4000m npm jest bardzo męczące. W sumie warto przed tak wysokim szczytem zaliczyć choćby 3 lub 3,5 tysięcznik. Zapewni to większe szanse lepszego samopoczucia na wysokości noclegu czyli w większości przypadków ok. 3800m npm. Ogólnie wielka satysfakcja ze zdobycia najwyższego szczytu Europy (zachodniej). Pomniejsza ją fakt, że przy dobrej pogodzie szczyt dzielimy mniej więcej z 30-toma innymi turystami, a przez cały (pogodny) dzień przetoczy się przez niego ok. 200 osób.

I jeszcze jedno. Dziewięć lat temu, gdy po raz pierwszy wchodziłem na nasze Rysy, pozwoliłem sobie po zejściu zażartować "Do zobaczenia na Mont Blanc". Zażartuję więc raz jeszcze "Do zobaczenia na Maternhornie".

foto i tekst: Jurek (Georgeferrata) sierpień 2009r