KOMISJA TURYSTYKI GÓRSKIEJ
TERENOWY REFERAT WERYFIKACYJNY GOT

przy Oddziale Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego
im. Stefana Lachowicza w Bytomiu
ul. Żołnierza Polskiego 13; tel. (032) 281-62-03
goryktg@wp.pl
 

Aktualności Relacje z wyjazdów Galeria O nas Polecane strony Zloty przodownickie


BESKIDY

Jesień w Beskidzie Śląskim
Jesień na Babiej Górze
Jagody jesienią
Leskowiec, Magurka
Rajd Przewodnicki Wetlina 2005
Pilsko
Babia Góra
Luboń

Rajd Przewodnicki Wetlina 2005

cd...

    Tu udało nam się z Sylwią zgubić grupę - zagadałyśmy się na chwilę z panią kustosz w muzeum i grupa zniknęła w sinej mgle. Próbowałyśmy ich znaleźć, bo w końcu Sanok nie jest taki wielki, nawet doszłyśmy do wniosku, że jednak poszli na piechotę do skansenu (choć to wydawało się dziwne) ale jednak nie - w skansenie, do którego pognałyśmy galopem, takiej grupy nie widzieli. Ponieważ jednak mieli tam dotrzeć (skansen w końcu był w programie) więc postanowiłyśmy tam na nich zaczekać. Dopiero telefon od kierowcy (przezorna Sylwia wzięła od niego numer) uświadomił nas, że ze skansenu nici. Autobus zabrał nas po drodze z mostu na Sanie, a pani Jadzia była chyba na nas obrażona, że się "samowolnie oddaliłyśmy"...
    Pani Jadzia to osobny rozdział, dzięki niej droga nam się nie dłużyła, gdyż intonowała różne pieśni oraz zorganizowała coś w rodzaju karaoke - różne osoby szły do mikrofonu by coś tam zaśpiewać. Było to trochę męczące ale coż... taka specyfika grupy... Powiedziałabym, że to taki typ "oazowy", szczególnie narzuciło się to po zaintonowaniu przez nią "Witamy cię, Alleluja!". Ogólnie masa śmiechu i wesołości.. ;-)
    Oczywiście na kolację zdążyliśmy (to chyba w tym wszystkim było najważniejsze...). Po kolacji wybrałyśmy się na tzw. ognisko, które ze względu na deszcz odbywało się w świetlicy. Tym razem grali dwaj przewodnicy rzeszowscy (nie Masza) - Rysiek na gitarze, a imienia tego drugiego nie pamiętam, ale sprośne przyśpiewki śpiewał fenomenalnie, z miną niewiniątka... Repertuar mieli inny niż Masza, mnie najbardziej przypadła do gustu pieśń rewolucyjna o Leninie z refrenem "A ty maszeruj, maszeruj, głośno krzycz: Niech żyje nam Wołodia Ilicz!!!" ("Jak ci się nie chce ruszyć dupska, przypomnij sobie jak walczyła Nadia Krupska!"...). Marzę o tym by zdobyć cały tekst. Sztandarowym kawałkiem było "Nago, nago, na gondoli..." z ciekawymi zwrotkami, których wcześniej nie słyszałam, w tym o dwu amebach ("ona trzyma go za nibynóżkę!"). Nie mówiąc o romantycznej piosence o Helce ("Helka mi się podoba, ożenię się z Helką, Helka taka mała a dupę ma wielką. Ożeniłem się z Helką i problem mam wielki - większą dupę od Helki ma sąsiadka Helki..." :-) Czy przyśpiewce z Kabaretu Elita "I rym cym cym, i tra la la, idziemy przez życie w podskokach!". Było też parę cudnych przyśpiewek rzeszowskich ale te są w ogóle nie do odtworzenia, trzeba by być o parę razy więcej na rzeszowskich imprezach...
    Czwarty dzień to była Chryszczata i Jeziorka Duszatyńskie. Prowadziła Dorotka, która, jak się okazało, najbardziej lubi prowadzić bez szlaku, i jest dla mnie wzorem przewodnika górskiego - nie wycieczki autokarowe, ale prowadzić grupy w terenie, mało uczęszczanymi szlakami, albo i bez szlaku. Na Krąglicę wprowadziła nas jak po sznurku - trochę chaszczowania i weszliśmy centralnie na sam szczyt. Dalej już szlakiem na Chryszczatą (bardzo długie podejście grzbietem wznoszącym się od Przeł. Żebrak) i dalej do tych osuwiskowych jeziorek (powstały w 1907r).
    Kursantów prowadził Zdzisiek - znajomy przewodnik, byłam razem z nim w Fatrze, nie było go od początku rajdu, przyjechał później i zaraz pojechał jako pilot do Lwowa. Bardzo sympatyczny ale kursantów ustawiał równo... Czasem szliśmy tą samą trasą i równocześnie z kursem więc próbowałam podsłuchać i podpatrzeć, czy ich szkolenie różni się czymś od naszego. Nie zauważyłam, by się tam specjalnie nad nimi znęcano (co nie znaczy, że nad nami się znęcano...).
    Następnego dnia byli na Wetlińskiej z Markiem (starszy i trochę introwertyczny przewodnik, ale niewątpliwie z dużą wiedzą) i tam chyba jedyny raz mieli okazję robić panoramki (bo wreszcie była świetna pogoda i doskonała widoczność), ale mocno nas wyprzedzali (bo i my robiliśmy Wetlińską z Wetliny) więc nie widziałam ich w akcji a to mnie akurat ciekawiło najbardziej.
    My też próbowałyśmy z Sylwią panoramki spod Chatki Puchatka ale było trochę mało czasu. Ale ponownie stwierdzam, że Bieszczady są pofałdowany w miły, jasny i przejrzysty sposób, i panoramki są dość łatwe do zrobienia. Widoki w każdym razie cudne - widać też było momentami z wyższych punktów połoniny pasmo Wyhorlatu na Słowacji, gdzie tego dnia była część rajdu. Myśmy się nie zdecydowały - chciałam mieć pewność, że przy tej pogodzie będzie widokowo, a z tego co słyszałam, to na tę jakąś Skałę (nie pamiętam nazwy tego szczytu w paśmie) idzie się lasem i dopiero pod koniec są skałki i drabinki.
    Tego wieczoru była Watra Przewodnicka, czyli uroczysta impreza przy ognisku, z zaproszonym zespołem, piwem i grochówką. Nieszczególnie zachwycił mnie ten zespół, do posłuchania był niezły (śpiewali dużo ukraińskich pieśni), ale żeby rozruszać towarzystwo to niekoniecznie. Na szczęście Masza jak również Rysiek w przerwach grali do pośpiewania. Dlatego przećwiczyliśmy po raz kolejny kultową pieśń rajdu "Tyż mene pidmanuła"...
    Obawiam się, że dalsze produkcje Ryśka zgorszyły co poniektóre starsze osoby, choć przecież i tak przyjemnej pieśni marynarskiej "o tym, co zrobimy z majtkiem, jak wróci rano" - nie było, ani wdzięcznej piosenki: "Przewróć mnie w kosodrzewinę" też nie... Grochówka była dobra, a co do piwa - to jak dla mnie - nie za bardzo, ale w końcu nie jestem miłośniczką piwa.
    Ostatni dzień rajdu to było wejście z Dwernika na Trohaniec w paśmie Otrytu i zejście do Lutowisk , końcówka szlaku biegła kawałek "drogą filmową" - zbudowaną specjalnie po to by dostarczać materiały do stworzonego na potrzeby filmu "Pan Wołodyjowski" Chreptiowa (obecnie nie zostało po nim ani śladu).
    Pociąg do Katowic miałyśmy o 18.30 i już koło dwunastej w nocy byłam w domu. Tak sobie myślę, że choć pod względem pogodowym to nie był to szczególnie udany wyjazd, to pod względem towarzyskim - bardzo. Poza tym trasy były ciekawe, nie wiem, czy sama z własnej i nieprzymuszonej woli latałabym w paśmie granicznym - a tak, proszę, jak znalazł. I wszędzie człowieka podwieźli, we wszystkie najgłupsze miejsca, a w Bieszczadach nie jest znowu tak łatwo wszędzie dojechać, a jeszcze może trudniej potem wydostać się z tego jakiegoś końca świata...